Harcerstwo Samowystarczalne: Pierwszy Tysiąc!
W tym artykule chciałbym przybliżyć, jak można doprowadzić do ideału, jakim jest samowystarczalność drużyn harcerskich, co w swojej książce Harcerski System Wychowania proponował hm. Marek Gajdziński.
Co rozumiem przez taką samowystarczalność?
Najprościej: rodzice nie muszą nic łożyć na harcerstwo.
Szerzej: harcerze sami zarabiają na swoje potrzeby – zbiórki, wyjazdy, sprzęt
(w tym „dychy”) – albo zdobywają fundusze i zasoby w inny sposób. Nie potrzebują
zewnętrznych podmiotów do działania, a pod kątem finansowania własnych potrzeb
raczej unikają stałego uzależniania się od kogokolwiek.
W moim założeniu harcerze nie potrzebują pomocy finansowej czy sprzętowej państwa. Jeśli uważasz inaczej – spokojnie, poczekaj do rozdziału o dotacjach, tam rozwinę ten temat szerzej.
I jeszcze jedna uwaga na początek: rozbijmy przed właściwymi rozważaniami określenie „drużyn harcerskich”, bo mam wrażenie, że bardzo często umyka nam istotność tego zwrotu. Drużyna może być piłkarska, szachowa, polityczna, RPG-owa. W każdym razie – nie musi być harcerska.
Co w takim razie oznacza przymiotnik harcerska? Taka, która jest prowadzona przez harcerzy, w harcerskim duchu wychowawczym.
Jeśli więc rozmawiamy o drużynach, to zawsze musimy mieć z tyłu głowy pytanie: Czym jest prawdziwe harcerstwo?
Nawet jeśli uważamy, że harcerstw jest wiele, to trzeba pamiętać, że z jakiegoś powodu tak wiele organizacji w Polsce i na świecie praktykuje je odmiennie. Czyli wszyscy szukamy tego najlepszego sposobu jego wyrazu, takiego, z którym najbardziej się utożsamiamy. No właśnie – czy to jest dobre kryterium? Czy wystarczy, że „mi pasuje”? Moim zdaniem nie, bo zobowiązani jako ludzie jesteśmy do poszukiwania prawdy, a nie zaspokajania naszego ego.
Wróćmy jednak do finansów. Jeśli spojrzy się na Prawo Harcerskie na przestrzeni historii, widać, że przynajmniej jeden punkt usadowił się w nim mocno i stale powraca: Harcerz jest oszczędny i ofiarny.
I z tej racji harcerz nie może narażać na zbędne wydatki swoich bliskich, a także powinien być gotowy do użyczania z tego, co ma, tym, którzy potrzebują. Samowystarczalność finansowa drużyny to po prostu praktyczne przełożenie tego punktu na życie.
Jaki w tym sens?
Jaki jest sens w przestawieniu drużyny na samowystarczalność? Wychowawczy. Przede wszystkim.
Chcemy w ten sposób nauczyć naszych podopiecznych:
- że mogą i powinni sami zarabiać na swoje potrzeby i przyjemności – bo przecież tym mają być wyjazdy!
- doceniania pracy swojej i innych (w tym szczególnie rodziców),
- szacunku do pieniądza i umiejętności gospodarowania nim,
- kreatywności w rozwiązywaniu problemów (nie tylko finansowych),
- rozpoznawania zabiegów reklamy – wszak jest to dźwignia handlu, a przy okazji uodparniamy ich od razu na łapanie się na chwyty reklamowe,
- skrupulatności i fachowości przy wytwarzaniu i wycenianiu produktów,
- radości z pracy samej w sobie,
- porządnego tworzenia budżetów i rozliczania przychodów, zysków itd.,
- cięcia kosztów, zwiększania marży.
To są rzeczy, które realnie przydadzą im się w życiu. I harcerstwo ma idealne narzędzia, żeby tego uczyć – pod warunkiem, że damy im okazję.
Przygotowanie do procesu
No dobrze, tyle teorii, ale trzeba to jeszcze jakoś osiągnąć. Chcemy dojść do samowystarczalności, ale wiemy, że z samymi „biszkoptami” ciasto wyjdzie dość suche. Można oczywiście nowym członkom drużyny od razu zlecić otworzenie własnej działalności gospodarczej, ale nawet przy mojej wielkiej wierze w zdolności 12-latków takie zadanie mogłoby ich na początku jednak przerosnąć.
Musimy pamiętać o stopniowaniu trudności. Wyznaczmy więc sobie cel początkowy, który ja nazywam: Pierwszym sukcesem.
Taki sukces ma być:
- czymś, co na pewno wyjdzie,
- nie będzie dużym nakładem pracy,
- ludzie zrobią to przynajmniej w części sami,
- będą mieli poczucie, że ich wysiłek się opłacił.
W tym celu musimy sobie odpowiedzieć na kilka pytań:
- Po co nam pieniądze? Czyli: na co chcemy zarobić?
- Ile chcemy zarobić?
- Jakie mamy możliwości? Czyli: co można zrobić w miarę realnie?
- Kto będzie naszym klientem?
- Jak zareklamujemy produkt/usługę?
- Ile możemy poświęcić pieniędzy na wkład w projekt?
Bez tego łatwo popłynąć w marzenia, a potem obudzić się z marudzeniem: „nie wyszło”.
Po co nam pieniądze? Czyli na co chcemy zarobić i ile?
Załóżmy, że mamy nową drużynę i potrzebuje ona zarobić na swoje mundury. Tak, tutaj będziemy omawiać mój prawdziwy kazus – zmienię tylko imiona, żeby zachować anonimowość członków 😉
Przyboczny wymyślił sobie, żeby nasze mundury kosztowałyby 450 złotych od sztuki, komplet: spodnie + bluza. My zdecydowaliśmy się na nówki z Helikona z założeniem, że mają być profesjonalne i do lasu. No i mają posłużyć kilka lat ostrego używania. Równie dobrze można by było postanowić kupić mundury tańsze – z demobilu czy od wyrośniętych harcerzy i harcerek.
My mieliśmy jednak dodatkowe cele, bo jesteśmy powstającą organizacją i chcemy mieć odznaczającą się markę, a te mundury są brązowe i nikt takich w drużynach nie ma. Z racji tego, że zależało nam, żeby pokazać się w nich już podczas akcji zarobkowej, namówiliśmy rodziców, żeby kupili je pociechom szybciej, a my im później zwrotnie „spłacimy” je zarobionymi pieniędzmi.
Kupujących mundury było 12 osób. Więc liczymy:
12 × 450 = 5400 złotych.
Trochę sporo, więc policzmy też dla mundurów z demobilu:
12 × 150 = 1800 złotych.
Oczywiście bierzemy wariant pierwszy, ale wiemy, że dopiero zaczynamy zarabianie, więc zależy nam najpierw na zarobieniu pokaźnej, ale realnej sumki, czyli pierwszego tysiąca złotych.
Co zyskujemy w taki sposób? Przede wszystkim wspólny cel, który jest realny. I tak wydaje się naszym ludziom. Nie mówimy im od razu, że zbierzemy wszystko, wręcz przeciwnie. Harcerze dostali nawet informację, że ⅓ „odrobią” sobie ze sprzedaży mundurów ZHRowych. Nie każemy im zdobywać kwoty nierealnej – w ten sposób unikamy marudzenia już na starcie.
Jakie mamy możliwości? Ile możemy przeznaczyć na wkład?
Obecnie jesteśmy dogadani ze Stowarzyszeniem SUM na to, że 11 listopada prowadzimy grę terenową po Gdańsku. W tym roku zapytaliśmy także o to, czy moglibyśmy podczas przeprowadzania gry prowadzić swój sklepik – dostaliśmy zgodę.
Więc wiedzieliśmy, że musimy przede wszystkim przygotować produkty na sprzedaż. Gdybyśmy nie mieli takiej opcji, ja osobiście poszedłbym w:
- odsprzedaż starych mebli,
- czyszczenie piwnic ludziom, którzy nie mają na to czasu,
- inne rzeczy pożyteczne dla ludzi i/lub ekologiczne.
Przy patencie ze sprzątaniem piwnic można się dogadać z właścicielem, że jeśli znajdziemy coś, co nie jest pamiątką, a można sprzedać, bo mu niepotrzebne, to bierzemy na stan 😉
Przeszliśmy do zastanawiania się, ile możemy przeznaczyć na zrobienie rzeczy – ustaliliśmy, że 100 złotych to nasz budżet na rozpoczęcie biznesu „Los Szyszkos Hermanos”.
Krótki komentarz
Warto podkreślić naszym podopiecznym, czym różni się służba od zarobku. Nie chcemy osiągnąć efektu, że harcerze nie będą chcieli nigdy pomóc komuś posprzątać piwnicę za darmo, bo przecież za to mogliby dostać pieniądze.
Zwróćmy jednak uwagę, że jeżeli w jednym przypadku dostają za coś pieniądze, a w drugim robią tę samą czynność w ramach służby, to bardziej mogą docenić taką służbę, bo jest to dar dla drugiego, szczególnie takiego, którego nie stać na zatrudnienie kogoś do sprzątania.
I w takim wypadku należy uczyć harcerzy nie naciągania klientów na zawyżone stawki. Mają być wynagradzani za swoją pracę czy służbę, a nie dotowani z litości/miłości do harcerskiego munduru.
Kto będzie naszym klientem? Jak zareklamujemy produkt?
Zidentyfikowaliśmy też klientów – „tubylców”, którzy będą z pewnością chcieli coś przekąsić, a także przygotować się na święta lub zdobyć patriotyczny podarek.
W ten sposób wiedzieliśmy, że musimy:
- dobrze przygotować naszą grę,
- zadbać o stoisko, aby przyciągało wzrok wśród rzeszy przechodniów.
Ustaliliśmy także listę produktów i ich ceny:
- Mus z dzikiej róży – cena od 20 do 40 złotych za słoik,
- Syrop/sok z pigwy – jeden harcerz przywiózł z domu, tylko ozdobiliśmy: 20–30 złotych,
- Świeczki z wosku pszczelego w kształcie gwiazdek – 10 złotych od sztuki,
- Książka „Skowronek w Złotej Klatce” – 25 złotych od sztuki,
- Kubki – 25 złotych od sztuki (zalegały nam w magazynie, kiedyś je wyprodukowaliśmy),
- Rogale z czarnym makiem – 10 złotych od sztuki,
- Ciastka z flagą Polski – 5 złotych od sztuki,
- Kawa i herbata – 5 złotych od kubka,
- Babeczki – 3 lub 5 złotych w zależności od wariantu,
- Gofry na ciepło z cukrem – 5 złotych od sztuki,
- Plakietki drużyny – 5 złotych od sztuki.
Co tutaj widzimy? Konkretny cennik! Harcerze nie mają zbierać darowizn w zamian za rozdawanie ciasteczek, ale prowadzić biznes.
Czy mają pozwolić klientom na targowanie? Czasem tak, czasem nie.
Czy mogą przyjmować napiwek za dobrą obsługę? Owszem – to jest rodzaj usługi.
Nie może być jednak tak, że nie ma znaczenia, ile poświęciliśmy pracy na rzecz przygotowania rzeczy. Klient może powiedzieć: „Uważam, że to powinno być tańsze”. Sprzedawca może odparować: „Tak, ale my, żeby to przygotować, poświęciliśmy 10 godzin naszej pracy”.
Przy okazji nauczyli się elastyczności, bo sprzedali element dekoracyjny, którego nie zamierzaliśmy sprzedawać wcale, ale klient chciał kupić.
Przygotowania
Zaczęliśmy przygotowania 8 listopada, czyli na początku długiego weekendu. Od początku graliśmy w osłabionym składzie. Z osób, które kupowały mundury, na miejscu było nas na początku tylko 5, a w sam dzień gry do 12:00, gdy osiągnęliśmy maksymalny pułap, było nas… 7.
Tak więc zdecydowanie za mało na przygotowanie i przeprowadzenie wszystkiego. Prawdopodobnie, gdyby było nas 12 osób od początku do końca przygotowań akcji, udałoby się nam zarobić nawet 3000 złotych.
Nasz plan wyglądał tak:
- piątek wieczorem – integracja z podziałem zadań na najbliższe dni,
- sobota – porządkowanie magazynu z jednoczesnym wyciąganiem rzeczy na sprzedaż (na przykład stamtąd wzięliśmy kubki, kostiumy do przebierania i inne sprzęty potrzebne do wystroju sklepu), a także zabraliśmy od sąsiadów z ogrodu owoce dzikiej róży na mus,
- niedziela – kościół, trochę gry terenowej, wyznaczenie punktów do gry. Wieczorem przygotowaliśmy mus.
I to była mordęga. Jakby ktoś chciał się kiedyś do tego zabierać, to nie polecamy – dużo roboty, mało towaru 😉
- poniedziałek – przygotowywaliśmy świeczki, rogale, kruche ciastka, kartki świąteczne (początkowo też miały być w sprzedaży), kończyliśmy przygotowywać grę i planowaliśmy wygląd sklepiku, robiąc grafiki: szyld, cenówki i nasze wizytówki,
- na koniec Aleksandra wymyśliła gofry, bo tym razem to ona zarządzała sklepikiem,
- wtorek – rozłożenie gry i stoiska. Start zadań.
Przebieg wydarzenia
Zaczęliśmy z lekkim poślizgiem – niestety, pewne elementy przyjechały z opóźnieniem, jak stoły, a bez nich trudno coś rozdawać czy sprzedawać. Niemniej jednak ruszyliśmy i z grą, i ze sprzedażą.
Z racji grania w osłabionym składzie pojawiały się problemy z pełną obstawą. Trzeba było dużo biegać i zmieniać punktowych, którzy musieli chodzić czasem do toalety. Dodatkowo nosiliśmy im herbatę – może nie warto było, bo tak to więcej sikali.
Dużo dała łączność przez krótkofalówki – łatwiej było wszystkich koordynować i pracować ze sklepem, gdy Aleksandra i Oskar zostawali na chwilę sami. Sprzedaż zakończyła się o 15:00 i sprzedaliśmy około ⅓ całego towaru.
Zabrakło nam chociażby naganiaczy, choć trzeba przyznać, że plusem było to, że Aleksandra pozbyła się lęku społecznego, bo sama zaczęła zaczepiać ludzi.
Wynik finansowy i podział zysków
Poniżej przedstawiam, co udało nam się sprzedać i jak rozłożyło się to na wynik poszczególnych osób, bo przyjęliśmy zasadę, że jeśli ktoś sprzedaje własne produkty, to należy mu się więcej. Ogólnie: za większy wkład w pracę należy się większe wynagrodzenie 😉
Zasady:
- 10% kwoty idzie na istnienie Czarnego Szlaku —> 100,
- 10,5% prowizji dla sklepikarzy —> 105,
- do 100% dla dostawców produktu,
- 2% dla punktowych —> 80 zł.
Podział:
- Jeremi —> 180 + dodatek punktowy 20 złotych,
- Rafał —> 190 + dodatek koordynacyjny 30 złotych,
- Jaromir —> 30,
- Aleksandra —> 115 zł + premia sklepowa + premia koordynacyjna: 65 zł,
- Oskar —> 120 + premia sklepowa: 40 zł,
- Alfred —> wspomaganie całego procesu 10 + 20 zł dodatku punktowego,
- Abelard —> wspomaganie całego procesu 10 + 20 zł dodatku punktowego,
- Anatol —> pół dodatku punktowego 10,
- Lubomir —> pół dodatku punktowego 10 + 10 dodatek za kierowanie pojazdem,
- Rebeka —> wspomaganie całego procesu 10 + dodatek za kierowanie pojazdem.
Sprzedaż produktów:
- 5 rogali: 50 złotych,
- 10 książek: 225 złotych,
- Świeczki: 90 złotych,
- Babeczki: 120 złotych,
- Ciastka owsiane: 25 zł,
- Ciastka kruche: 50 zł,
- Mus z dzikiej róży: 70 zł,
- Sok z pigwy: 70 zł,
- Syrop z pigwy: 70 zł,
- Naszywki: 50 zł,
- Kawa: 50 złotych,
- Herbata: 80 zł,
- Podkładka drewniana: 3 zł,
- Gofry: 50,
- Kubek: 25 zł.
Tak więc, jak widać, łącznie zarobiliśmy 1000 złotych, z czego 900 złotych „na czysto” 😉 Najważniejsze jednak, że ekipa miała poczucie sukcesu i jest gotowa do następnych wyzwań, a wszystko zostało rozliczone jak najbardziej sprawiedliwie – w zależności od wkładu.
To, co zrobiłem po akcji, to zapytanie każdego, czy zgadza się z wynikiem. Jak widać, najbardziej zaangażowani rzeczywiście spłacili ok. ⅖ swoich mundurów, więc myślę, że przy następnej akcji będzie to 100 procent. Moim zdaniem – warto.
Czego zabrakło?
- Większego szyldu sklepu – jak widać na zdjęciu, nasz był dosyć mały.
- Dokładnego wyliczenia czego ile schodziło i za ile. Pojawiły się różne warianty niektórych produktów, jak przetworów, więc były różne ich ceny.
- Aleksandra miała ręce pełne roboty, więc nie dała rady tego spisywać, dopiero po akcji wypisała mi „na oko”, ile czego zeszło. Nauczka na przyszłość ważna, bo przecież chodzi nam o rzetelność w rozliczeniach i wiadomość zwrotną, co klienci kupują najchętniej.
- Naganiaczy – kogoś, kto kierowałby ludzi do naszego sklepu również z dalszych obszarów targu. Łatwo było nas ominąć.
Po co opisuję tak szczegółowo?
Ponieważ brakuje mi w przekazie medialnym konkretnych przykładów, które wyszły, choć nieidealnie. Ten artykuł ma zachęcić innych instruktorów do podobnych działań, a nie pokazać kolejny ideał, który osiągnąć mogą tylko najlepsi.
I dlatego w tym artykule mogliście pominąć to, co Was nie interesuje – ale mam nadzieję, że coś z niego jednak dla siebie weźmiecie.
Dotacje – zło niekonieczne
Myślę, że przykład tej akcji pokazał, dlaczego dotacje są niekonieczne do funkcjonowania harcerstwa w Polsce w XXI wieku. Cóż jednak z tego, że się „da”? To jeszcze nie oznacza, że automatycznie jest sens rezygnować z dotacji.
I tutaj wróćmy do tego, co istotne: Harcerstwo ma być dla społeczeństwa, a nie społeczeństwo dla harcerstwa. Jeśli chcemy spełniać w pełni ten postulat, to nie powinniśmy naciągać społeczeństwa na spełnianie naszych zachcianek, bo w większości przypadków jest to właśnie tym.
Skąd biorą się dotacje?
- z budżetu państwa,
- z Unii Europejskiej,
- od prywatnych podmiotów.
Te prywatne podmioty są chyba najbardziej „bezpieczne”, problem w tym, że przecież one same realizują swoje cele i dotacje są przeznaczane na te cele. Czyli moglibyśmy się zgodzić na taką dotację, jeśli nasze cele są zbieżne z donatorem.
Co, jeżeli nie są? Powinniśmy jak najszybciej zrezygnować z takiej dotacji, a nie próbować przerobić nasz program tak, żeby pasował do niej.
Harcerstwo nie potrzebuje wielkich pieniędzy. Chodzenie do lasu i spanie w nim jest za darmo! A jeśli chodzi o inne projekty, „pozaleśne”, to – jak pokazuje przykład powyżej – można je zrealizować mniejszym nakładem finansowym.
Publiczne pieniądze i pytania niewygodne
Zanim jednak do końca rozprawimy się z prywatnymi donatorami, wróćmy do publicznych pieniędzy. Poproszę o odpowiedź na pytanie:
Dlaczego państwo ma wspierać w ramach ROHIS-u organizacje harcerskie – i to nie wszystkie? 😉
Ktoś powie, że spełnia cele na rzecz społeczeństwa. Kościół Katolicki, Caritas czy hipotetyczny Związek Rybaków Zarybiających też spełniają cele ważne dla społeczeństwa. Niekoniecznie jednak uważamy, że państwo powinno dofinansowywać każdą grupę działającą w społeczeństwie z NASZYCH pieniędzy.
- Drogi – tak, są potrzebne wszystkim.
- Teatry – tak, są potrzebne całemu społeczeństwu.
- Harcerstwo? Jeden z tysięcy modeli wychowawczych? Nie sądzę, żeby z definicji miało być wyżej niż wszystkie inne. Szczególnie obecne harcerstwo – często mało widoczne w wielu środowiskach.
Popytajcie ludzi, czy widują harcerzy w swoich lokalnych społecznościach i jak często. Zobaczycie, że poza wybranymi regionami harcerstwa prawie nie widać.
Dlaczego więc ja – który nie uważam, żeby harcerstwo w obecnym kształcie spełniało wszędzie potrzebną społeczeństwu funkcję – miałbym jako podatnik się do niego dokładać? A ja jestem instruktorem, więc o sensowności harcerstwa coś tam wiem. Są ludzie kompletnie niezwiązani z naszym ruchem.
Czemu Młodzież Wszechpolska nie miałaby mieć podobnego programu? Czemu jakaś inna organizacja wychowawcza nie miałaby wołać o to samo?
Kontrargument, jaki się pojawia, jest taki, że harcerstwo działa lepiej. Jeśli rzeczywiście działa lepiej, to poproszę o statystyki, które to wykażą. Do tej pory nie widziałem takich, które uwzględniałyby grupę kontrolną.
Dotacje krajowe i europejskie – czy musimy?
Co z dotacjami krajowymi i europejskimi? Przecież one są po to, żeby wspierać różne projekty, każdy może się zgłosić. Tak, pewnie!
Pytanie tylko: czy my musimy to robić? Nie – możemy. I pytanie, czy występuje taka zasadność.
Często w takich sytuacjach pada argument, że osoba z biedniejszej rodziny nie mogłaby wziąć udziału w jakichś bardziej zaawansowanych zajęciach rozwijających jej talent. I tak – pójdźmy wtedy do fundacji, prywatnego sponsora. Pomóżmy naszemu podopiecznemu znaleźć fundusze.
Nie musimy od razu stawać się organizacją charytatywną. Nasze cele są inne, a to jest tylko cel poboczny. My chcemy ukształtować elitę tego społeczeństwa, czyli ludzi, którzy potrafią rozwiązywać swoje własne problemy.
Jeśli organizacja załatwia za nich wszystko, a jedyne, co muszą zrobić oni, to przyjść, to taka organizacja będzie upośledzać ludzi, a nie ich rozwijać.
Kiedy dotacja ma sens?
I z tej racji jestem za przyjmowaniem dotacji od prywatnych inwestorów czy nawet od państwa, ale pod warunkami:
- Dojdzie do poważnej analizy, czy rzeczywiście potrzebujemy tych pieniędzy na zrealizowanie celu – bardzo często nie.
- Projekt będą realizować nasi ludzie, a nie będą tylko statystami, którym ktoś ustawił program, a którzy podpiszą się na liście udziału…
- Co dobrego wyniknie z tego projektu nie tylko dla nas, ale także dla społeczeństwa?
Czyli nie dopuszczam sytuacji, w której projekt polega na dofinansowaniu wycieczki za granicę pod przykrywką „rozwoju młodzieży”, bo wiem, że może się ona rozwijać w większości aspektów również na terenie naszego kraju.
Dopuszczam sytuację, a nawet do niej zachęcam, gdy:
- grupa wędrowników postanawia zrealizować jakiś istotny społecznie projekt,
- potrzebuje na niego funduszy,
- sama pisze projekt i prosi o dofinansowanie.
Ale niech nie dzieje się to na zasadzie dawania pieniędzy „przez centralę”, gdzie młodzi są tylko „uczestnikami”. „Ale to dołoży nam papierkowej pracy.” Nie wam – wędrownikom. A nuż-widelec potem któryś z nich zostanie fundraiserem 😉
Jeśli ktoś uważa, że wędrownicy są za młodzi do robienia rozliczeń, to niech pamięta, że Makarow z 14-latkami pracowali w fabryce aparatów, gdzie trzeba było mieć dokładność co do milimetra. I jak to podsumował tenże: „A przy tym świetnie się bawiliśmy.” Specjalnie podaję za przykład Makarowa, bo nie był on harcerzem – wątek zaciągnięty z książki Nauczanie i wychowywanie metodą harcerską J. i A. Kamińskich.
Jeśli jednak jako ruch społeczny uważamy, że przepisy naszej ojczyzny są zbyt rygorystyczne, to zgłośmy naszą 100-tysięczną społecznością (bo tylu byłych harcerzy przecież by się przyłączyło) projekt ustawy wprowadzający deregulacje i ułatwiający takie sprawy.
Chyba że nie chodzi nam o rzeczywisty rozwój młodzieży w duchu harcerskim, a o pieniądze. Wtedy takie rozwiązanie nie jest warte naszych sił i środków.
Podsumowanie
Podsumowując – tylko harcerstwo samowystarczalne gwarantuje nam:
- niezależność od innych podmiotów,
- spójność między tym, co mówimy, a tym, co robimy,
- wychowanie ludzi, którzy naprawdę potrafią poradzić sobie w życiu.
I sprawia, że możemy być realną zmianą społeczną, a nie kolejną organizacją stojącą w kolejce po dotacje – często za duże i często na cele społeczeństwu zupełnie niepotrzebne.
Szczególnie teraz, gdy „wszystkie inwestycje” biorą się z dotacji, harcerstwo może (i moim zdaniem powinno) pokazać coś innego:
Można inaczej.
Można uczciwiej.
Można harcersko.
Specjalne podziękowania dla pwd. Marty Popek wędr i pwd. Klaudii Hołosiewicz wędr.
za ich uwagi <3 <3 <3 Dzięki nim artykuł jest pełniejszy!
